niedziela, 28 sierpnia 2022

Rozdział 3. ,,Dziękuję, że przybyłeś w samą porę"

Od pewnego czasu moje życie nabrało monotonii. Mój dzień obraca się wokół jedzenia, spania, treningu, a okazjonalnie także bzykania Bulmy. Oczywiście nie mam na co narzekać. Spodziewałbym się jednak, że po moich nocnych sesjach z Upartą Kobietą, ta będzie bardziej zadowolona. To nie tak, że się nie sprawdzam jako kochanek. Sądząc po jej reakcjach, jej potrzeby zostają należycie zaspokojone.

A jednak z jakiegoś powodu za dnia staje się nie do zniesienia. Kiedy tylko się na nią natknę, jest rozdrażniona i posępna, a na domiar wszystkiego wszczyna kłótnie z byle powodu. Chyba powzięła sobie za cel, by mnie wyprowadzić z równowagi i doprowadzić do szaleństwa. Nie wiem, co jej przyjdzie z tego, że stanę się czubkiem.

Raz oskarżyła mnie o to, że nie jestem miły dla jej ojca, bo nie chciałem z nim obejrzeć jakiegoś tam meczu piłki kopanej, czy czegoś w tym rodzaju. I choć stary Briefs zapewniał, że nie będzie mnie do niczego zmuszał, kobieta obrzuciła mnie wyzwiskami.

Innym razem przy obiedzie zaczęła komentować jak objadam ich dom, a nie kiwnę palcem, by to przygotować.

Kiedy zepsuł się Pokój Grawitacyjny, omal nie wydrapała mi oczu paznokciami.

Wreszcie pewnej nocy, gdy odwiedziłem jej sypialnię, po wszystkim jak zawsze wstałem i zacząłem się ubierać, by wrócić do swojego pokoju.

- Naprawdę? Czy choć raz nie mógłbyś zostać ze mną na całą noc? – spytała obrażona, owijając się kołdrą szczelnie, tak aby przypadkiem nie odsłonić biustu, na który chwilę wcześniej miałem doskonały widok.

- Na całą noc? Już teraz ledwo żyjesz. Śpij, zobaczymy się jutro – odparłem, nie zrozumiawszy jej słów.

- Nie chodzi mi o seks. Chcę jeszcze jutro wstać z łóżka o własnych siłach. Pytam, czy nie możesz spać ze mną... Przecież jest tu dość miejsca – zauważyła wskazując na wielkie łóżko, na którym zmieściłaby się całą jej rodzina, razem z kotem.

- Ale po co? – spytałem, marszcząc brwi zupełnie zagubiony.

- Bo... – zawahała się, po czym westchnęła. – Rozumiem. Saiyanie tak nie robią, co? – domyśliła się, uśmiechając przy tym blado. – Na Ziemi to po prostu wyraz szacunku dla kochanki. Wiesz, jak wychodzisz bez słowa, to tak jakbyś wychodził od dziwki. Tyle tylko, że dziwce się jeszcze płaci.

- Mam ci płacić? – spytałem skołowany, niczego już nie rozumiejąc z jej wywodu.

- Nie! Na bogów, nawet o tym nie myśl! – zawołała, robiąc wielkie oczy. – Ale gdybyś tu został do rana, to byłoby miłe...

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

- Wybacz, ale Saiyanie nie mają takich zwyczajów. A zresztą, gdybym został, z pewnością nie zmrużyłbym oka – powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.

- Dlaczego? – spytała zaskoczona. – Masz problemy ze snem?

Przez kilka sekund zastanawiałem się nad odpowiedzią.

- We śnie każdy jest bezbronny i wystawiony na atak. A ja nauczyłem się nie ufać nikomu. Bez wyjątku. – Starałem się, by ton mojego głosu był obojętny i spokojny.

Oczy Bulmy w jednej chwili stały się okrągłe, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Wyszedłem więc czym prędzej, by nie być tego świadkiem.

Minęły kolejne tygodnie, czy miesiące. Już nie byłem w stanie odróżnić, bo dni zlewały mi się w jedno.

Jednakże monotonia mojego życia została przerwana, kiedy ten odpad znów zaczął kręcić się przy Bulmie. Najpierw były cuchnące chwasty, potem zaczął przychodzić do Capsule Corp. i wyczekiwać pod oknami.

Normalnie miałbym ubaw po pachy, że Słabeusz znów wrócił z podkulonym ogonem. Ale teraz czułem tylko niczym nieuzasadnioną złość. Nie mogłem znieść myśli, że ta kobieta miała należeć do niego. Wywoływało to mój wewnętrzny sprzeciw, choć sam nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje.

Aż pewnego dnia zobaczyłem Bulmę wystrojoną w jedną z tych swoich obcisłych, pokazujących zbyt wiele sukienek. Gdy wyszła przed dom, już tam na nią czekał ten śmieć i jego samochód. Miałem ogromną chęć podejść do nich i rozwalić mu ten śmieszny pojazd.

Dlaczego się powstrzymałem?

Bo ona nie była moja. I nigdy nie będzie. Nie pozwoliłem więc sobie na otwarte zabieganie o jej względy. Ale obmyśliłem plan, jak inaczej przekonać ją, by dała sobie spokój ze Słabeuszem.

Przeczekałem tydzień, nie wtrącając się między tę dwójkę, choć gniew aż we mnie buzował. Ale w zamian to dało mi motywację do trenowania. Mimo wszystko kiedy sprawy układały się zbyt dobrze, traciłem napęd, a to mnie osłabiało.

Tydzień bycia świadkiem ich wspólnych „wypadów na miasto”, przesiadywania w salonie przed telewizorem w czułych objęciach i wspólnych posiłków. Robiło mi się niedobrze.

A potem nadeszła pełnia. Koszmary nie dawały mi spać. Czułem też mrowienie w miejscu blizny po ogonie. Choć go tam nie było, księżyc oddziaływał na mnie nawet teraz.

Przypomniało mi to, jak Bulma potrafiła wykorzystać fakt, że akurat to miejsce jest bardzo wrażliwe na dotyk. Kiedy brała mojego członka do ust i jednocześnie pocierała palcami wgłębienie po ogonie... To było lepsze niż cokolwiek, co zaznałem w swoim życiu.

Na moją dumę, co ta kobieta ze mną wyprawiała?

Wyszedłem na balkon, ubrany w spodenki i podkoszulek. Sen nie wchodził tej nocy w grę. Za to pod spodenkami rysował się silny wzwód spowodowany rozmyślaniami o tej Upartej Kobiecie.

I chyba wywołałem ją myślami, gdyż stała na drugim balkonie w cienkim szlafroku i paliła papierosa. Nie zastanawiałem się dwa razy. Podleciałem do niej i stanąłem tuż obok.

Zanim jednak zdołałem ją dotknąć, zanim wprowadziłem mój plan (polegający na przekonaniu jej za pomocą seksu, że Słabeusz zawsze pozostanie Słabeuszem) w życie, odepchnęła mnie od siebie, po czym zaciągnęła się dymem z papierosa i dmuchnęła w moją stronę. Zasłoniłem dłonią twarz, by nie zakrztusić się tym smrodem.

- Co? Myślałeś, że nagle tu wpadniesz ze swoim kutasem, a ja jak zwykle rozłożę przed tobą nogi? – spytała przyciszonym głosem, po czym spojrzała przez szybę w drzwiach. Także powiodłem wzrokiem w tamtym kierunku. Słabiak spał w jej łóżku. – Pogodziłam się z Yamchą. Znów jesteśmy parą, więc to „coś” między nami, ten układ musi przestać istnieć.

Splotłem ramiona na torsie i przyjrzałem się jej z uwagą.

- Chcesz mi powiedzieć, że ta miernota jest lepsza w łóżku niż ja? – spytałem z ironią. Skoro on spał, a ona relaksowała się na balkonie, nawet nie będąc odrobinę zmęczona, to chyba chłopaczyna się nie postarał.

- Chcę powiedzieć, że on traktuje mnie poważnie i z nim mogę stworzyć normalny, zdrowy związek. Nie mogę go zdradzić z tobą. Ciebie i mnie łączył tylko seks, ale nie będę tego dłużej ciągnąć. – Jej twarz jest jak wykuta z kamienia. Nie wyraża żadnych emocji.

- Czy związek to dla ciebie spanie w jednym łóżku i pokazywanie się razem publicznie? – spytałem w końcu i zrobiłem krok w jej stronę.

Spojrzała na mnie jakoś ze smutkiem, po czym pokręciła szybko głową, a w jej oczach błysnął gniew.

- Idź stąd, głupi kosmito...! – nadal mówiła cicho, lecz jej głos nabrał mocy. – Nie będę o tym z tobą rozmawiać.

Odwróciła się i zrobiła krok w stronę drzwi.

- Nie rozumiem ludzi i tych ziemskich zwyczajów – odezwałem się, nim wróciła do pokoju. – Dla Saiyan wybór partnera jest możliwy tylko raz w życiu. Nie ma rozstań i powrotów. Dwoje Saiyan przynależy do siebie, bez oglądania się za innymi. Albo się z kimś jest, albo nie.

- Wybacz, że nie jestem Saiyanką.

Kobieta spojrzała mi w oczy na krótką chwilę, ale zaraz potem zniknęła we wnętrzu sypialni, a drzwi od balkonu szczelnie zamknęła i zasłoniła grubymi zasłonami.

I to by było na tyle z mojego planu.

 

W ciągu kolejnych tygodni trening szedł mi wyjątkowo dobrze. To znaczy czułem się silniejszy, a gniew napędzał mnie do tego, by każdego dnia przekraczać granice swojej wytrzymałości. Wieczory spędzałem na bieganiu wokół miasta, zastępując tym rytuałem moją inną aktywność.

Dzisiejszego wieczora także wybyłem z Capsule Corp., by pobiegać. Chciałem pozbyć się z głowy zbędnych myśli. Myśli o tej Upartej Kobiecie. Myśli o jej ponętnym ciele, naszych wspólnych spotkaniach pod osłoną nocy, jej jękach rozkoszy. Nieproszonych myśli o Słabeuszu, jego dłoniach na niej, ustach smakujących jej skóry. Chciałem pozbyć się tego uczucia, jak gdybym połknął wielki głaz, który ciążył mi na żołądku.

A nade wszystko opuściłem ten dom, by nie spotkać Bulmy i jej pieska, kiedy znów szykowali się do wspólnego wyjścia. Pech mnie jednak nie opuszczał. Choć dziś powinienem nazwać to szczęściem, bo sam nie wiem, co by się stało, gdybym się nie zjawił.

Pierwszym, co zwróciło moją uwagę, był kobiecy wrzask i wołanie o pomoc. Zaraz potem zrozumiałem, że to głos Bulmy. Niewiele myśląc poleciałem do źródła dźwięku.

Ujrzałem czterech opryszków, którzy otoczyli kobietę i Słabeusza. Dwóch okładało Yamchę, który leżał zwinięty na ziemi. To był nawet przyjemny widok. Za to widok Bulmy, którą pozostała dwójka starała się pozbawić ubrań, zmroziła mi krew w żyłach. Kobieta wyrywała się im i starała bronić, ale nie była dość silna wobec dwóch napastników. Natomiast jej „obrońca” był w widocznym stanie upojenia, bo kiedy zdołał wstać, zatoczył się i zaczął bełkotać coś od rzeczy.

Nie musiałem widzieć więcej. Podleciałem do dwójki, która dobierała się do kobiety. Dwoma ciosami zwaliłem ich z nóg i złapałem niczym worki ziemniaków.

- V-Vegeta – wyrzuciła zaskoczona Bulma, a przy tym starała się poprawić sukienkę i zakryć nią na ile tylko się dało. – Nie... Nie zabijaj ich! To kretyni...

- Nie zabiję ich – odparłem. Odleciałem od Bulmy i reszty na kilometr, po czym wzniosłem się w górę, aż pod chmury. – Grawitacja to za mnie zrobi – dodałem pod nosem z perfidnym uśmiechem. A potem upuściłem obojga typów, zaś ich wrzask rozniósł się echem.

Kiedy skończyłem z nimi, wróciłem do kobiety. Pozostała tam dwójka zauważyła zniknięcie towarzyszy, więc zamiast wyżyć się na Słabeuszu, skierowali się na Bulmę.

- Ty dziwko, coś ty zrobiła?! – wydarł się na nią jeden z ludzkich pomiotów.

- Grzeczniej – warknąłem na opryszków. Sekundę później odrzuciłem każdego z nich na najbliższy budynek, uderzając w nich wiązkami energii.

Spojrzałem na półprzytomnego Yamchę i kopnąłem go w tyłek, aż stęknął.

- I to by było na tyle, jeśli chodzi o idealnego partnera – skomentowałem.

Odwróciłem się do Bulmy. Klęczała na ziemi, trzęsąc się jak liść na wietrze i zachodząc płaczem. Uklęknąłem przed nią.

- N-nic m-mi nie j-jest – wykrztusiła, ocierając łzy wierzchnią stroną dłoni, a przy tym rozmazując sobie makijaż. – Wrócę s-sama... Tylko p-pomóż Yamchy, bo on chyba n-nie da r-rady.

Żyłka na czole zaczęła mi pulsować, ale powstrzymałem się, by na nią nie nakrzyczeć. Zamiast tego przygarnąłem ją do siebie i siedziałem tak z nią przez chwilę. Objęła mnie za szyję i szlochała mi w koszulkę, aż się uspokoiła.

Wreszcie wstałem, nadal trzymając kobietę na rękach, niczym maleńkie dziecko.

- Obejmij mnie mocno, bo będziemy lecieć – oznajmiłem, a ona posłuchała się mnie bez zastrzeżeń, oplatając mnie nogami w pasie.

Niechętnie podszedłem do Słabeusza i podniosłem go za ubrania z ziemi. Następnie wzbiłem się w powietrze z kobietą wokół mnie i jej pieskiem zwisającym mi bezwładnie w ręku. Dotarcie do Capsule Corp. zajęło mi nieco więcej czasu niż powinno, ale miałem obciążenie.

- Mogę zostawić te zwłoki na wycieraczce? – spytałem niewinnie.

- Vegeta! – Bulma była oburzona. – Trzeba go zanieść do salonu. Postaw mnie. Dalej już pójdę sama.

- Jesteś ranna – zauważyłem, kierując się do salonu.

- On też jest! – strofowała mnie.

- Ktoś się tu nim zajmie – prychnąłem i upuściłem go na kanapę. Stęknął i zwinął się w kłębek.

- Och, kochanie! Co się stało? – Jak na zawołanie w progu pojawiła się pani Briefs.

- Jego trzeba opatrzyć, a ja też potrzebuję jakieś środki odkażające – oznajmiłem ze spokojem.

- Bulma, skarbie... Wszystko w porządku? – dopytywała matka kobiety.

- Tak, mamo... – Słyszę, że jej głos zadrżał. – Zrób tak jak mówi Vegeta. I postaw jakąś miskę obok kanapy. Yamcha sporo wypił.

Nie skomentowałem jej troski o Słabeusza. Starsza z kobiet pokiwała głową i wyszła, a ja zabrałem Bulmę do jej sypialni. Położyłem ją na łóżku, po czym sięgnąłem po kilka chusteczek z nocnego stolika i podałem jej do ręki. Otarła łzy z policzków i starła, a dokładniej - rozmazała makijaż po twarzy.

- Ugh... Potrzebuję kąpieli – burknęła, lecz w końcu spojrzała na mnie, a jej twarz złagodniała. – Dziękuję, że przybyłeś w samą porę.

- Nie ma sprawy. Potrzebowałaś pomocy – odparłem miękko. Sam byłem zadziwiony, jak gładko i delikatnie zabrzmiały moje słowa. Odchrząknąłem. – Co właściwie się tam wydarzyło?

- Wracaliśmy z kolacji. Pieszo, bo trochę wypiliśmy... Yamcha więcej niż trochę – podjęła wyjaśnienia, mnąc w rękach zużytą chusteczkę. Usiadłem obok niej. – Chcieliśmy zrobić sobie taki romantyczny spacer, no wiesz... Albo nie wiesz. Mniejsza z tym – plątała się, a przy tym nerwowo odgarnęła włosy za ucho. – W każdym razie trafiliśmy na tamtych typków. Zaczęli wygłaszać niewybredne komentarze pod moim adresem. Coś o moim tyłku. – Skrzywiła się i zacisnęła dłoń z chusteczką w pięść. – Yamcha chciał pokazać, jaki jest z niego obrońca i zaczął ich zaczepiać. Mówiłam mu by odpuścił. Ich było czterech, a on był pijany. No i umieli się bić. Kiedy zaczęłam ich prosić, by zostawili Yamchę w spokoju, bo on nie wie, co robi... dwóch podeszło do mnie. Powiedzieli, że... odpuszczą sobie dopiero jak im dam. – Spojrzała na mnie znacząco i zadrżała zdegustowana. – A potem pojawiłeś się ty.

Milczeliśmy przez kilka sekund. Wreszcie Bulma westchnęła i wstała z łóżka.

- Muszę wziąć kąpiel i zmyć z siebie odciski ich łap – stwierdziła. – Możesz zaczekać, jeśli chcesz... – Na mojej twarzy musiało się odmalować zdumienie, bo poprawiła się pospiesznie. – Jak chcesz posiedzieć, pogadać, czy coś. Nie myśl sobie za wiele.

- Chyba jednak pójdę. Powiem twojej matce, by opatrzyła ci rany – oznajmiłem ruszając do wyjścia.

- To nic takiego, naprawdę. Ale dziękuję za troskę. To miłe – odparła.

Spojrzałem na nią zaskoczony, gotów wyjaśnić, że to nie troska, lecz weszła już do łazienki.

Położyłem dłoń na klamce, jednak to nie ja otworzyłem drzwi. Przede mną stanęła pani Briefs.

- O, mój drogi, jak dobrze, że jesteś. Proszę, masz tu apteczkę. Przyniosłam też szklankę wody i coś na uspokojenie dla Bulmy. Wydawała się bardzo zdenerwowana – trajkotała jak najęta. – Dopilnuj, by wzięła te tabletki. Ja muszę wrócić do Yamchy. Potrzebny mu zimny okład.

„Chyba kolejny kopniak w tyłek” – pomyślałem, lecz zanim udało mi się coś powiedzieć, kobieta podała mi wszystkie przyniesione przedmioty i zamknęła drzwi tuż przed moim nosem.

Postawiłem rzeczy na stoliku nocnym i przez chwilę kręciłem się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy wrócić do siebie, czy zostać tutaj. Wreszcie wyszedłem na balkon i po prostu przyglądałem się nocnemu niebu oparty o barierkę.

Usłyszałem jak się zbliża, a chwilę później stanęła obok mnie, przebrana w koszulkę na ramiączkach i długie spodnie.

- Chciałabym kiedyś dowiedzieć się czegoś o innych planetach. Jak tam jest i w ogóle – mruknęła.

Na ramionach i szyi widniały zadrapania, a także zaczerwienienia, które przeszłyby później w siniaki.

- Może kiedyś ci opowiem – rzuciłem bardziej na odczepne, niż jako obietnicę. – Chodź. Twoja matka przyniosła apteczkę i jakieś tabletki na sen.

- Taa, oby pomogły – mruknęła, podchodząc do stolika, skąd wzięła szklankę wody i tabletki. Poszedłem za nią i otworzyłem apteczkę, po czym przygotowałem rzeczy, których zwykle używała Bulma, by opatrzyć moje rany.

- Wziąłeś złą maść. Ta jest na oparzenia, a ta na siniaki – wtrąciła się i zamieniła jedną tubkę na inną.

- Możecie je oznaczać jakoś wyraźniej. Te nazwy nic mi nie mówią – burknąłem. – Siadaj.

Uśmiechnęła się krzywo, ale usiadła.

- Na przykład jak? Ma być napisane na opakowaniu „maść na ból dupy”? – spytała rozbawiona.

- Żebyś wiedziała – prychnąłem, po czym wacikiem nasączonym płynem do odkażania przemyłem jej skaleczenia i zadrapania. Zaciskała usta i powieki, dopóki nie skończyłem. Ja zwykle przeklinałem całą planetę, kiedy to ona odkażała moje rany.

Nałożyłem opatrunki na co większe skaleczenia, a siniaki posmarowałem solidnie maścią.

- Dziękuję, ponownie – oznajmiła, kiedy sprzątałem. – A teraz poproszę historię na dobranoc – dodała i ziewnęła mocno.

- Historię? – spytałem zdumiony.

- Tak, o tych planetach, które widziałeś – mruknęła sennie i położyła się na łóżku.

Usiadłem na brzegu i potarłem dłonią kark, wzdychając ciężko. A potem zacząłem opowiadać. Po kilku zdaniach Bulma już spała, zmożona przez leki i przeżycia dzisiejszego wieczoru.

Pochyliłem się i musnąłem ustami jej czoło, po czym wyszedłem bezgłośnie z jej pokoju. Nie mam pojęcia, dlaczego ją pocałowałem. Dopiero w korytarzu dotarło do mnie, co zrobiłem.

Twarz mi zapłonęła, a ja zasłoniłem dłonią usta.

 

n/a: Art, który był moją inspiracją do tego rozdziału

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z góry dziękuję za wszystkie komentarze.
Nie ważne czy miłe czy też nie.
Dzięki temu wiem, że ktoś to czyta i mu się podoba (lub nie).

Rozdział 3. ,,Dziękuję, że przybyłeś w samą porę"

Od pewnego czasu moje życie nabrało monotonii. Mój dzień obraca się wokół jedzenia, spania, treningu, a okazjonalnie także bzykania Bulmy. ...