niedziela, 28 sierpnia 2022

Rozdział 3. ,,Dziękuję, że przybyłeś w samą porę"

Od pewnego czasu moje życie nabrało monotonii. Mój dzień obraca się wokół jedzenia, spania, treningu, a okazjonalnie także bzykania Bulmy. Oczywiście nie mam na co narzekać. Spodziewałbym się jednak, że po moich nocnych sesjach z Upartą Kobietą, ta będzie bardziej zadowolona. To nie tak, że się nie sprawdzam jako kochanek. Sądząc po jej reakcjach, jej potrzeby zostają należycie zaspokojone.

A jednak z jakiegoś powodu za dnia staje się nie do zniesienia. Kiedy tylko się na nią natknę, jest rozdrażniona i posępna, a na domiar wszystkiego wszczyna kłótnie z byle powodu. Chyba powzięła sobie za cel, by mnie wyprowadzić z równowagi i doprowadzić do szaleństwa. Nie wiem, co jej przyjdzie z tego, że stanę się czubkiem.

Raz oskarżyła mnie o to, że nie jestem miły dla jej ojca, bo nie chciałem z nim obejrzeć jakiegoś tam meczu piłki kopanej, czy czegoś w tym rodzaju. I choć stary Briefs zapewniał, że nie będzie mnie do niczego zmuszał, kobieta obrzuciła mnie wyzwiskami.

Innym razem przy obiedzie zaczęła komentować jak objadam ich dom, a nie kiwnę palcem, by to przygotować.

Kiedy zepsuł się Pokój Grawitacyjny, omal nie wydrapała mi oczu paznokciami.

Wreszcie pewnej nocy, gdy odwiedziłem jej sypialnię, po wszystkim jak zawsze wstałem i zacząłem się ubierać, by wrócić do swojego pokoju.

- Naprawdę? Czy choć raz nie mógłbyś zostać ze mną na całą noc? – spytała obrażona, owijając się kołdrą szczelnie, tak aby przypadkiem nie odsłonić biustu, na który chwilę wcześniej miałem doskonały widok.

- Na całą noc? Już teraz ledwo żyjesz. Śpij, zobaczymy się jutro – odparłem, nie zrozumiawszy jej słów.

- Nie chodzi mi o seks. Chcę jeszcze jutro wstać z łóżka o własnych siłach. Pytam, czy nie możesz spać ze mną... Przecież jest tu dość miejsca – zauważyła wskazując na wielkie łóżko, na którym zmieściłaby się całą jej rodzina, razem z kotem.

- Ale po co? – spytałem, marszcząc brwi zupełnie zagubiony.

- Bo... – zawahała się, po czym westchnęła. – Rozumiem. Saiyanie tak nie robią, co? – domyśliła się, uśmiechając przy tym blado. – Na Ziemi to po prostu wyraz szacunku dla kochanki. Wiesz, jak wychodzisz bez słowa, to tak jakbyś wychodził od dziwki. Tyle tylko, że dziwce się jeszcze płaci.

- Mam ci płacić? – spytałem skołowany, niczego już nie rozumiejąc z jej wywodu.

- Nie! Na bogów, nawet o tym nie myśl! – zawołała, robiąc wielkie oczy. – Ale gdybyś tu został do rana, to byłoby miłe...

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

- Wybacz, ale Saiyanie nie mają takich zwyczajów. A zresztą, gdybym został, z pewnością nie zmrużyłbym oka – powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.

- Dlaczego? – spytała zaskoczona. – Masz problemy ze snem?

Przez kilka sekund zastanawiałem się nad odpowiedzią.

- We śnie każdy jest bezbronny i wystawiony na atak. A ja nauczyłem się nie ufać nikomu. Bez wyjątku. – Starałem się, by ton mojego głosu był obojętny i spokojny.

Oczy Bulmy w jednej chwili stały się okrągłe, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Wyszedłem więc czym prędzej, by nie być tego świadkiem.

Minęły kolejne tygodnie, czy miesiące. Już nie byłem w stanie odróżnić, bo dni zlewały mi się w jedno.

Jednakże monotonia mojego życia została przerwana, kiedy ten odpad znów zaczął kręcić się przy Bulmie. Najpierw były cuchnące chwasty, potem zaczął przychodzić do Capsule Corp. i wyczekiwać pod oknami.

Normalnie miałbym ubaw po pachy, że Słabeusz znów wrócił z podkulonym ogonem. Ale teraz czułem tylko niczym nieuzasadnioną złość. Nie mogłem znieść myśli, że ta kobieta miała należeć do niego. Wywoływało to mój wewnętrzny sprzeciw, choć sam nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje.

Aż pewnego dnia zobaczyłem Bulmę wystrojoną w jedną z tych swoich obcisłych, pokazujących zbyt wiele sukienek. Gdy wyszła przed dom, już tam na nią czekał ten śmieć i jego samochód. Miałem ogromną chęć podejść do nich i rozwalić mu ten śmieszny pojazd.

Dlaczego się powstrzymałem?

Bo ona nie była moja. I nigdy nie będzie. Nie pozwoliłem więc sobie na otwarte zabieganie o jej względy. Ale obmyśliłem plan, jak inaczej przekonać ją, by dała sobie spokój ze Słabeuszem.

Przeczekałem tydzień, nie wtrącając się między tę dwójkę, choć gniew aż we mnie buzował. Ale w zamian to dało mi motywację do trenowania. Mimo wszystko kiedy sprawy układały się zbyt dobrze, traciłem napęd, a to mnie osłabiało.

Tydzień bycia świadkiem ich wspólnych „wypadów na miasto”, przesiadywania w salonie przed telewizorem w czułych objęciach i wspólnych posiłków. Robiło mi się niedobrze.

A potem nadeszła pełnia. Koszmary nie dawały mi spać. Czułem też mrowienie w miejscu blizny po ogonie. Choć go tam nie było, księżyc oddziaływał na mnie nawet teraz.

Przypomniało mi to, jak Bulma potrafiła wykorzystać fakt, że akurat to miejsce jest bardzo wrażliwe na dotyk. Kiedy brała mojego członka do ust i jednocześnie pocierała palcami wgłębienie po ogonie... To było lepsze niż cokolwiek, co zaznałem w swoim życiu.

Na moją dumę, co ta kobieta ze mną wyprawiała?

Wyszedłem na balkon, ubrany w spodenki i podkoszulek. Sen nie wchodził tej nocy w grę. Za to pod spodenkami rysował się silny wzwód spowodowany rozmyślaniami o tej Upartej Kobiecie.

I chyba wywołałem ją myślami, gdyż stała na drugim balkonie w cienkim szlafroku i paliła papierosa. Nie zastanawiałem się dwa razy. Podleciałem do niej i stanąłem tuż obok.

Zanim jednak zdołałem ją dotknąć, zanim wprowadziłem mój plan (polegający na przekonaniu jej za pomocą seksu, że Słabeusz zawsze pozostanie Słabeuszem) w życie, odepchnęła mnie od siebie, po czym zaciągnęła się dymem z papierosa i dmuchnęła w moją stronę. Zasłoniłem dłonią twarz, by nie zakrztusić się tym smrodem.

- Co? Myślałeś, że nagle tu wpadniesz ze swoim kutasem, a ja jak zwykle rozłożę przed tobą nogi? – spytała przyciszonym głosem, po czym spojrzała przez szybę w drzwiach. Także powiodłem wzrokiem w tamtym kierunku. Słabiak spał w jej łóżku. – Pogodziłam się z Yamchą. Znów jesteśmy parą, więc to „coś” między nami, ten układ musi przestać istnieć.

Splotłem ramiona na torsie i przyjrzałem się jej z uwagą.

- Chcesz mi powiedzieć, że ta miernota jest lepsza w łóżku niż ja? – spytałem z ironią. Skoro on spał, a ona relaksowała się na balkonie, nawet nie będąc odrobinę zmęczona, to chyba chłopaczyna się nie postarał.

- Chcę powiedzieć, że on traktuje mnie poważnie i z nim mogę stworzyć normalny, zdrowy związek. Nie mogę go zdradzić z tobą. Ciebie i mnie łączył tylko seks, ale nie będę tego dłużej ciągnąć. – Jej twarz jest jak wykuta z kamienia. Nie wyraża żadnych emocji.

- Czy związek to dla ciebie spanie w jednym łóżku i pokazywanie się razem publicznie? – spytałem w końcu i zrobiłem krok w jej stronę.

Spojrzała na mnie jakoś ze smutkiem, po czym pokręciła szybko głową, a w jej oczach błysnął gniew.

- Idź stąd, głupi kosmito...! – nadal mówiła cicho, lecz jej głos nabrał mocy. – Nie będę o tym z tobą rozmawiać.

Odwróciła się i zrobiła krok w stronę drzwi.

- Nie rozumiem ludzi i tych ziemskich zwyczajów – odezwałem się, nim wróciła do pokoju. – Dla Saiyan wybór partnera jest możliwy tylko raz w życiu. Nie ma rozstań i powrotów. Dwoje Saiyan przynależy do siebie, bez oglądania się za innymi. Albo się z kimś jest, albo nie.

- Wybacz, że nie jestem Saiyanką.

Kobieta spojrzała mi w oczy na krótką chwilę, ale zaraz potem zniknęła we wnętrzu sypialni, a drzwi od balkonu szczelnie zamknęła i zasłoniła grubymi zasłonami.

I to by było na tyle z mojego planu.

 

W ciągu kolejnych tygodni trening szedł mi wyjątkowo dobrze. To znaczy czułem się silniejszy, a gniew napędzał mnie do tego, by każdego dnia przekraczać granice swojej wytrzymałości. Wieczory spędzałem na bieganiu wokół miasta, zastępując tym rytuałem moją inną aktywność.

Dzisiejszego wieczora także wybyłem z Capsule Corp., by pobiegać. Chciałem pozbyć się z głowy zbędnych myśli. Myśli o tej Upartej Kobiecie. Myśli o jej ponętnym ciele, naszych wspólnych spotkaniach pod osłoną nocy, jej jękach rozkoszy. Nieproszonych myśli o Słabeuszu, jego dłoniach na niej, ustach smakujących jej skóry. Chciałem pozbyć się tego uczucia, jak gdybym połknął wielki głaz, który ciążył mi na żołądku.

A nade wszystko opuściłem ten dom, by nie spotkać Bulmy i jej pieska, kiedy znów szykowali się do wspólnego wyjścia. Pech mnie jednak nie opuszczał. Choć dziś powinienem nazwać to szczęściem, bo sam nie wiem, co by się stało, gdybym się nie zjawił.

Pierwszym, co zwróciło moją uwagę, był kobiecy wrzask i wołanie o pomoc. Zaraz potem zrozumiałem, że to głos Bulmy. Niewiele myśląc poleciałem do źródła dźwięku.

Ujrzałem czterech opryszków, którzy otoczyli kobietę i Słabeusza. Dwóch okładało Yamchę, który leżał zwinięty na ziemi. To był nawet przyjemny widok. Za to widok Bulmy, którą pozostała dwójka starała się pozbawić ubrań, zmroziła mi krew w żyłach. Kobieta wyrywała się im i starała bronić, ale nie była dość silna wobec dwóch napastników. Natomiast jej „obrońca” był w widocznym stanie upojenia, bo kiedy zdołał wstać, zatoczył się i zaczął bełkotać coś od rzeczy.

Nie musiałem widzieć więcej. Podleciałem do dwójki, która dobierała się do kobiety. Dwoma ciosami zwaliłem ich z nóg i złapałem niczym worki ziemniaków.

- V-Vegeta – wyrzuciła zaskoczona Bulma, a przy tym starała się poprawić sukienkę i zakryć nią na ile tylko się dało. – Nie... Nie zabijaj ich! To kretyni...

- Nie zabiję ich – odparłem. Odleciałem od Bulmy i reszty na kilometr, po czym wzniosłem się w górę, aż pod chmury. – Grawitacja to za mnie zrobi – dodałem pod nosem z perfidnym uśmiechem. A potem upuściłem obojga typów, zaś ich wrzask rozniósł się echem.

Kiedy skończyłem z nimi, wróciłem do kobiety. Pozostała tam dwójka zauważyła zniknięcie towarzyszy, więc zamiast wyżyć się na Słabeuszu, skierowali się na Bulmę.

- Ty dziwko, coś ty zrobiła?! – wydarł się na nią jeden z ludzkich pomiotów.

- Grzeczniej – warknąłem na opryszków. Sekundę później odrzuciłem każdego z nich na najbliższy budynek, uderzając w nich wiązkami energii.

Spojrzałem na półprzytomnego Yamchę i kopnąłem go w tyłek, aż stęknął.

- I to by było na tyle, jeśli chodzi o idealnego partnera – skomentowałem.

Odwróciłem się do Bulmy. Klęczała na ziemi, trzęsąc się jak liść na wietrze i zachodząc płaczem. Uklęknąłem przed nią.

- N-nic m-mi nie j-jest – wykrztusiła, ocierając łzy wierzchnią stroną dłoni, a przy tym rozmazując sobie makijaż. – Wrócę s-sama... Tylko p-pomóż Yamchy, bo on chyba n-nie da r-rady.

Żyłka na czole zaczęła mi pulsować, ale powstrzymałem się, by na nią nie nakrzyczeć. Zamiast tego przygarnąłem ją do siebie i siedziałem tak z nią przez chwilę. Objęła mnie za szyję i szlochała mi w koszulkę, aż się uspokoiła.

Wreszcie wstałem, nadal trzymając kobietę na rękach, niczym maleńkie dziecko.

- Obejmij mnie mocno, bo będziemy lecieć – oznajmiłem, a ona posłuchała się mnie bez zastrzeżeń, oplatając mnie nogami w pasie.

Niechętnie podszedłem do Słabeusza i podniosłem go za ubrania z ziemi. Następnie wzbiłem się w powietrze z kobietą wokół mnie i jej pieskiem zwisającym mi bezwładnie w ręku. Dotarcie do Capsule Corp. zajęło mi nieco więcej czasu niż powinno, ale miałem obciążenie.

- Mogę zostawić te zwłoki na wycieraczce? – spytałem niewinnie.

- Vegeta! – Bulma była oburzona. – Trzeba go zanieść do salonu. Postaw mnie. Dalej już pójdę sama.

- Jesteś ranna – zauważyłem, kierując się do salonu.

- On też jest! – strofowała mnie.

- Ktoś się tu nim zajmie – prychnąłem i upuściłem go na kanapę. Stęknął i zwinął się w kłębek.

- Och, kochanie! Co się stało? – Jak na zawołanie w progu pojawiła się pani Briefs.

- Jego trzeba opatrzyć, a ja też potrzebuję jakieś środki odkażające – oznajmiłem ze spokojem.

- Bulma, skarbie... Wszystko w porządku? – dopytywała matka kobiety.

- Tak, mamo... – Słyszę, że jej głos zadrżał. – Zrób tak jak mówi Vegeta. I postaw jakąś miskę obok kanapy. Yamcha sporo wypił.

Nie skomentowałem jej troski o Słabeusza. Starsza z kobiet pokiwała głową i wyszła, a ja zabrałem Bulmę do jej sypialni. Położyłem ją na łóżku, po czym sięgnąłem po kilka chusteczek z nocnego stolika i podałem jej do ręki. Otarła łzy z policzków i starła, a dokładniej - rozmazała makijaż po twarzy.

- Ugh... Potrzebuję kąpieli – burknęła, lecz w końcu spojrzała na mnie, a jej twarz złagodniała. – Dziękuję, że przybyłeś w samą porę.

- Nie ma sprawy. Potrzebowałaś pomocy – odparłem miękko. Sam byłem zadziwiony, jak gładko i delikatnie zabrzmiały moje słowa. Odchrząknąłem. – Co właściwie się tam wydarzyło?

- Wracaliśmy z kolacji. Pieszo, bo trochę wypiliśmy... Yamcha więcej niż trochę – podjęła wyjaśnienia, mnąc w rękach zużytą chusteczkę. Usiadłem obok niej. – Chcieliśmy zrobić sobie taki romantyczny spacer, no wiesz... Albo nie wiesz. Mniejsza z tym – plątała się, a przy tym nerwowo odgarnęła włosy za ucho. – W każdym razie trafiliśmy na tamtych typków. Zaczęli wygłaszać niewybredne komentarze pod moim adresem. Coś o moim tyłku. – Skrzywiła się i zacisnęła dłoń z chusteczką w pięść. – Yamcha chciał pokazać, jaki jest z niego obrońca i zaczął ich zaczepiać. Mówiłam mu by odpuścił. Ich było czterech, a on był pijany. No i umieli się bić. Kiedy zaczęłam ich prosić, by zostawili Yamchę w spokoju, bo on nie wie, co robi... dwóch podeszło do mnie. Powiedzieli, że... odpuszczą sobie dopiero jak im dam. – Spojrzała na mnie znacząco i zadrżała zdegustowana. – A potem pojawiłeś się ty.

Milczeliśmy przez kilka sekund. Wreszcie Bulma westchnęła i wstała z łóżka.

- Muszę wziąć kąpiel i zmyć z siebie odciski ich łap – stwierdziła. – Możesz zaczekać, jeśli chcesz... – Na mojej twarzy musiało się odmalować zdumienie, bo poprawiła się pospiesznie. – Jak chcesz posiedzieć, pogadać, czy coś. Nie myśl sobie za wiele.

- Chyba jednak pójdę. Powiem twojej matce, by opatrzyła ci rany – oznajmiłem ruszając do wyjścia.

- To nic takiego, naprawdę. Ale dziękuję za troskę. To miłe – odparła.

Spojrzałem na nią zaskoczony, gotów wyjaśnić, że to nie troska, lecz weszła już do łazienki.

Położyłem dłoń na klamce, jednak to nie ja otworzyłem drzwi. Przede mną stanęła pani Briefs.

- O, mój drogi, jak dobrze, że jesteś. Proszę, masz tu apteczkę. Przyniosłam też szklankę wody i coś na uspokojenie dla Bulmy. Wydawała się bardzo zdenerwowana – trajkotała jak najęta. – Dopilnuj, by wzięła te tabletki. Ja muszę wrócić do Yamchy. Potrzebny mu zimny okład.

„Chyba kolejny kopniak w tyłek” – pomyślałem, lecz zanim udało mi się coś powiedzieć, kobieta podała mi wszystkie przyniesione przedmioty i zamknęła drzwi tuż przed moim nosem.

Postawiłem rzeczy na stoliku nocnym i przez chwilę kręciłem się po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy wrócić do siebie, czy zostać tutaj. Wreszcie wyszedłem na balkon i po prostu przyglądałem się nocnemu niebu oparty o barierkę.

Usłyszałem jak się zbliża, a chwilę później stanęła obok mnie, przebrana w koszulkę na ramiączkach i długie spodnie.

- Chciałabym kiedyś dowiedzieć się czegoś o innych planetach. Jak tam jest i w ogóle – mruknęła.

Na ramionach i szyi widniały zadrapania, a także zaczerwienienia, które przeszłyby później w siniaki.

- Może kiedyś ci opowiem – rzuciłem bardziej na odczepne, niż jako obietnicę. – Chodź. Twoja matka przyniosła apteczkę i jakieś tabletki na sen.

- Taa, oby pomogły – mruknęła, podchodząc do stolika, skąd wzięła szklankę wody i tabletki. Poszedłem za nią i otworzyłem apteczkę, po czym przygotowałem rzeczy, których zwykle używała Bulma, by opatrzyć moje rany.

- Wziąłeś złą maść. Ta jest na oparzenia, a ta na siniaki – wtrąciła się i zamieniła jedną tubkę na inną.

- Możecie je oznaczać jakoś wyraźniej. Te nazwy nic mi nie mówią – burknąłem. – Siadaj.

Uśmiechnęła się krzywo, ale usiadła.

- Na przykład jak? Ma być napisane na opakowaniu „maść na ból dupy”? – spytała rozbawiona.

- Żebyś wiedziała – prychnąłem, po czym wacikiem nasączonym płynem do odkażania przemyłem jej skaleczenia i zadrapania. Zaciskała usta i powieki, dopóki nie skończyłem. Ja zwykle przeklinałem całą planetę, kiedy to ona odkażała moje rany.

Nałożyłem opatrunki na co większe skaleczenia, a siniaki posmarowałem solidnie maścią.

- Dziękuję, ponownie – oznajmiła, kiedy sprzątałem. – A teraz poproszę historię na dobranoc – dodała i ziewnęła mocno.

- Historię? – spytałem zdumiony.

- Tak, o tych planetach, które widziałeś – mruknęła sennie i położyła się na łóżku.

Usiadłem na brzegu i potarłem dłonią kark, wzdychając ciężko. A potem zacząłem opowiadać. Po kilku zdaniach Bulma już spała, zmożona przez leki i przeżycia dzisiejszego wieczoru.

Pochyliłem się i musnąłem ustami jej czoło, po czym wyszedłem bezgłośnie z jej pokoju. Nie mam pojęcia, dlaczego ją pocałowałem. Dopiero w korytarzu dotarło do mnie, co zrobiłem.

Twarz mi zapłonęła, a ja zasłoniłem dłonią usta.

 

n/a: Art, który był moją inspiracją do tego rozdziału

 

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Rozdział 2. „Nie znam się na ziemskich zwyczajach, ale wiem, co oznacza, gdy ktoś każe ci odejść” [+18]

Kolejne miesiące minęły niezauważone, zbliżając mnie nieubłaganie do starcia z androidami. Wciąż nie udało mi się stać Super Saiyanem. To zaś rodzi mój coraz silniejszy gniew. Dlaczego mnie, księciu Saiyan, nie udało się zyskać mocy, która powinna mi się należeć w pierwszej kolejności? W czym Kakarot był lepszy ode mnie? Chyba tylko w byciu błaznem. I do tego ten dzieciak z przyszłości. Człowiek o Saiyańskich mocach. Jak to możliwe? A co ważniejsze, dlaczego wzbudzał we mnie ten dziwny niepokój? Coś w jego aurze było znajomego. Wyglądem przypominał mi Upartą Kobietę. Jeżeli byłby jej synem, to ojcem musiał być Saiyanin. Gohan to dziecko, siebie oczywiście nie liczyłem. Więc Kakarot? Słabeusz Yamcha się zdziwi. Partnerka Kakarota tym bardziej.

Rosnący we mnie gniew potęgują także pewne ludzkie istoty z niedoborem wszystkich klepek w mózgu. Gdybym chciał sporządzić listę najbardziej irytujących osobników na tej planecie, pierwsze miejsce zająłby Słabeusz Yamcha. Dopiero po nim byłby Błazen Kakarot.

Natomiast Uparta Kobieta to zupełnie inna liga. Jakimś cudem udaje się jej łączyć głupotę z inteligencją.

Przykład? Słabeusz znów wrócił do łask. Codziennie przychodził do Capsule Corp. i płaszczył się przed Bulmą jak bezdomny pies. Przynosił jej naręcza śmierdzących chwastów, które z początku lądowały w śmietniku, jednak po kilku dniach kobieta zaczęła ustawiać te wiechcie w wazonach i „dekorować” nimi każdy kąt domu. Całe szczęście pominęła Pokój Grawitacyjny i moją sypialnię.

Ostatecznie Uparta Kobieta i Słabeusz znów zaczęli się zachowywać w swoim otoczeniu jak bezmózgie stworzenia z planety Zelror, które tylko zużywają tlen. Jednakże Bulma szybko powstrzymała te zbyteczne czułości, ponieważ jej uwagę pochłonęła praca do jakichś tam Targów Technologicznych. Z tego, co mówił stary Briefs, zjeżdżały się tam różne przedsiębiorstwa podobne do Capsule Corp. i przedstawiały najnowsze wynalazki. Finałem tych Targów miał być wielki bal, który kobieta określała jako Gala. O tym wiem już od niej, bo nie przestawała o tym mówić przy każdym posiłku i w przerwach od pracy nad wynalazkami lub migdalenia się ze Słabeuszem. Słabeusz natomiast miał jej na owej Gali towarzyszyć, niechybnie jako jej bezmyślna, wątpliwej jakości ozdoba.

Podsumowując, Uparta Kobieta jest na tyle inteligentna, by zarządzać przedsiębiorstwem i tworzyć wynalazki (które i tak są daleko w tyle od technologii używanej w armii Freezy), a jednocześnie dość głupia, by znów pozwalać Słabeuszowi się obok siebie kręcić i przejmować się jakąś idiotyczną imprezą. Tak jak mówiłem, to zupełnie inna liga kretynizmu.

Do tego wszystkiego nie mogę kazać jej naprawić Pokoju Grawitacyjnego, który znów wysiadł, bo kobieta jest zbyt zajęta tymi wielkimi przygotowaniami. Musiałem zatem poszukać jej ojca. Obszedłem chyba cały dom, a starucha nie było. Poszedłem wreszcie do pracowni, a gdy tylko przestąpiłem próg, wiedziałem, że źle trafiłem.

Zamiast starego Briefsa w pracowni była jego córka. I na pewno nie zajmowała się pracą. Stała przed lustrem w długiej, lśniącej, czerwonej jak krew sukni, która podkreślała jej krągłości i odsłaniała niemal całe plecy i ramiona.

Musiałem wydać z siebie jakiś dźwięk zaskoczenia, bo kobieta odwróciła się gwałtownie, przytrzymując suknię przy biuście.

- Cholera, nie myślałam, że ktoś tu teraz przyjdzie. Właśnie dostarczyli mi suknię na Galę i nie mogłam się oprzeć, by nie przymierzyć... - Urwała i zmarszczyła nos, jakby poczuła jakiś smród. - A, to tylko ty. Zgubiłeś się?

Uniosłem podbródek i posłałem jej beznamiętne spojrzenie, choć naprawdę wyglądała kusząco w tej sukni.

- Szukałem twojego ojca. Pokój Grawitacyjny znów nie działa - poinformowałem.

- Na pewno nie ma go tutaj – odpowiedziała unosząc brew, a przy tym odwróciła się do lustra i zajęła się zapinaniem sukni na karku. Kompletnie mnie zignorowała.

- Widzę - prycham. - A gdzie może być?

- Chyba wyszedł z mamą do kina i nie będzie ich do późna... Cholera - zaklęła, szamocząc się z zapięciem.

Pokonałem dzielącą nas odległość kilkoma krokami i zapiąłem małe haczyki przy karku kobiety. Nasze spojrzenia skrzyżowały się w lustrze. Niespiesznie opuściłem dłoń, wierzchem muskając jej plecy wzdłuż kręgosłupa. Zadrżała wyraźnie i przymknęła powieki. Jej reakcje doprowadzały mnie do szału, a utrzymanie penisa w spodniach graniczyło z cudem. Chciałem zedrzeć z niej tę suknię i oprzeć o lustro, by widzieć jej twarz i kołyszące się piersi, kiedy będą ją brał mocno i szybko.

Odwróciła się do mnie przodem, z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

- Możesz już iść. Później przyjdę i naprawię ci ten pokój. Sio, sio! Koniec pokazu. - Machnęła ręką, jakby przeganiała natrętną muchę.

Mnie, księcia Saiyan! Jak natrętną muchę!

Byłem tym faktem tak zaskoczony, że wyszedłem natychmiast z pracowni. Jak tresowany piesek! Chyba mi kompletnie odbiło.

Minęły dwa dni, nadszedł dzień tej „wielkiej” Gali. Miałem serdecznie dość oglądania Słabeusza, który ślinił się na widok tej cholernej sukienki, a dokładniej na widok kobiety w owej sukience. Z tego też powodu wykonałem taktyczny odwrót z tego cyrku i wyszedłem, by pobiegać.

Przebywanie poza Capsule Corp. i wprawianie mojego ciała w monotonny ruch było idealnym sposobem na pozbycie się natrętnych myśli. Na te kilka godzin, gdy okrążałem miasto, a potem przemierzałem leśne tereny, aż do kolejnego miasta, z mojej głowy zostały wymazane obrazy, które odwracały moją uwagę od stawania się silniejszym.

Słabeusz Yamcha, Gala, czerwona suknia opinająca ponętne ciało Upartej Kobiety. Odsunąłem to wszystko na bok. Nawet Kakarot, androidy i dzieciak z przyszłości przestały napędzać mój gniew. Była tylko czysta pustka, powietrze wpuszczane i wypuszczane z płuc, zmęczenie mięśni i równomierne uderzanie stóp o podłoże.

Do Capsule Corp. wróciłem jednak w najgorszym możliwym momencie, więc mój spokój natychmiast został zburzony. Przed budynkiem zatrzymał się ziemski czterokołowy pojazd, a ze środka wysiadła najpierw Bulma, potem zaś jej wierny podnóżek. Kobieta była wściekła, stukała głośno tymi wymyślnymi butami na idiotycznie długich i cienkich słupkach, kiedy przemierzała podjazd. Słabeusz krążył wokół niej niczym satelita, błagając ją o coś.

- Zejdź mi z oczu, Yamcha! Już wystarczający popis dziś dałeś! - warknęła kobieta, a kiedy potknęła się na nierówności, poczęła zdejmować te kretyńskie buty z taką wściekłością, jakby to one zrobiły jej krzywdę. Sekundę później rzuciła w Yamchę wpierw jednym, potem drugim butem. - Naprawdę? Samanta?! To z nią poszedłeś na Galę, czy ze mną? Że nie wspomnę o tym, kim ona jest! - Buty odbiły się od jego torsu, na co skrzywił się wyraźnie.

- Ale, kochanie, ja wcale... - zaczął się tłumaczyć, lecz wrzask Bulmy był jak smagnięcie biczem i natychmiast ukrócił jego dalsze skomlenie.

- Nie nazywaj mnie tak więcej!

Ostatecznie postanowiłem interweniować. Podszedłem do nich i stanąłem przed Słabeuszem, zagradzając mu wejście do budynku i dostęp do kobiety.

- Słyszałeś, co powiedziała? Nie znam się na ziemskich zwyczajach, ale wiem, co oznacza, gdy ktoś każe ci odejść. A ta kobieta nie jest osobą, która mówi takie rzeczy bez powodu. Zauważ, że ja mogę mieszkać pod jej dachem i nie ma z jej strony żadnego sprzeciwu. - Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka długich sekund.

Wreszcie Słabiak stracił pewność siebie i wycofał się do swojego pojazdu.

- Świetnie! Skoro ten kosmita jest dla ciebie lepszy, niech tak będzie - oznajmił gniewnie, siadając za kółko i trzaskając drzwiami. Chwilę później odjechał z piskiem opon.

Kobieta podeszła do swoich butów, ale nie założyła ich, tylko wzięła do ręki, po czym boso weszła do domu. Po chwili namysłu poszedłem za nią. Prysznic i sen to teraz były dla mnie priorytety. A może i dobre jedzenie w międzyczasie. Kobieta zatrzymała się w korytarzu i obejrzała na mnie.

- Dziękuję za interwencję. To co powiedziałeś, zabrzmiało z twojej strony niemalże jak komplement - stwierdziła i uśmiechnęła się delikatnie.

Moja twarz natomiast pozostała bez wyrazu.

- Nie wiem, co znaczy to słowo - odparłem.

- Komplement? To znaczy pochwałę za coś, co ktoś zrobił lub jaki jest. Chociaż zwykle komplementy są grubo przesadzone, bo są formą grzecznościową - wytłumaczyła mi cierpliwie, gdy podjęliśmy dalszą wędrówkę w kierunku naszych sypialni. - Ewentualnie mogą być oznaką, że ktoś flirtuje z drugą osobą. To znaczy chce ją poderwać, by zostali parą... Rozumiesz, co mam na myśli?

Prychnąłem zdegustowany.

- Rozumiem. Nie jestem idiotą. Dużo o tym mówią w tej waszej telewizji. U Saiyan nie ma czegoś takiego jak komplementy. Jak się kogoś chwali, to dlatego, że na to zasłużył. A żeby „poderwać” Saiyańską kobietę, trzeba zrobić coś, co wzbudzi jej szacunek, jak zabicie potwora albo zwycięski powrót z wojny. - Teraz to ja wytłumaczyłem jej cierpliwie o tradycjach moich przodków.

Westchnęła głęboko, zatrzymując się przed swoją sypialnią.

- No tak, krwawe tradycje Saiyan. Jakżeby inaczej. – Usłyszałem nutę ironii w jej głosie. - Jak dla mnie twoje zachowanie przy Yamchy wzbudziło mój szacunek – dodała łagodniej.

- Nie było to moim zamiarem – odparłem z obojętnością na jaką tylko było mnie stać. Jej spojrzenie spod ociężałych powiek i przygryziona warga nie pozwalały się skupić na rozmowie, a za to sprowadzały moje myśli na inne tory.

- Wejdziesz na chwilę? Chciałabym, byś mi pomógł z sukienką. – To nie zabrzmiało ani jak rozkaz, ani jak prośba. Raczej jak zachęta.

- To chyba nienajlepszy pomysł. Muszę wziąć prysznic i coś zjeść – spróbowałem się wykręcić, bo wiedziałem, że za chwilę nie będzie odwrotu.

- Możesz umyć się u mnie. Mam dużą wannę.

Uniosła kącik ust i znów posłała mi to spojrzenie spod rzęs. A mój kutas uznał, że mu się to podoba. Nabrałem powietrza przez zęby, a wtedy kobieta zrobiła coś niewiarygodnego – pocałowała mnie w usta. Dla Saiyan jest to coś, co robią tylko partnerzy. Raczej nie robi się tego, gdy chodzi tylko o przelotny seks.

Przez kilka sekund stałem jak zdębiały, lecz wreszcie odpowiedziałem tym samym. Nasze usta i języki ocierały się o siebie zachłannie, a w tym czasie Bulma otworzyła drzwi do pokoju i wycofała się do środka, prowadząc mnie ze sobą. Rzuciła buty w kąt pomieszczenia i dopiero wtedy oderwała się od moich ust. W jej oczach połyskiwały wesołe iskry.

- Podobało ci się? – wymruczała niczym kotka.

Przełknąłem ciężko ślinę i bezwiednie kiwnąłem głową. Za chwilę obróciłem ją tyłem do siebie i rozpiąłem małe zapięcie, utrzymujące jej sukienkę. Pomogłem jej pozbyć się tego zbędnego kawałka materiału, a wtedy stanęła przede mną tylko w jakimś mikroskopijnym koronkowym trójkącie imitującym majtki. Już miałem i tego jej pozbawić, jednak powstrzymała mnie, kładąc dłoń na moim torsie.

- Nie tak szybko. Poczekaj tu na mnie, a ja przygotuję kąpiel – zarządziła i zaraz zniknęła za drzwiami łazienki.

Przysłuchiwałem się chwilę szumiącej wodzie i jej krzątaninie. Jednakże moja cierpliwość się skończyła. Zdjąłem ubrania, które wylądowały na podłodze i ruszyłem do łazienki. Przesunąłem dłonią kilka razy po penisie, by go rozgrzać i przygotować do zabawy.

- Aleś ty niecierpliwy – skomentowała kobieta, kiedy stanąłem w drzwiach. Była już kompletnie naga, pozbawiona nawet biżuterii, z rozpuszczonymi włosami, a teraz stała przy lustrze i zmywała te śmieszne, kolorowe wzroki z twarzy, którymi ozdabiały się wszystkie ziemskie kobiety.

- Nie rozumiem dlaczego Ziemianki to robią – skomentowałem, zbliżając się do niej.

- Cóż, trudno to wytłumaczyć kosmicie. Ba, większość mężczyzn tego nie rozumie. Kobiety malują się chyba dlatego, by poczuć się pewniej wśród...

Nie dałem jej dokończyć tego nudnego monologu, tylko opadłem na kolana i wsunąłem dłoń pomiędzy jej nogi. Niemal się zapowietrzyła, gdy przesunąłem palcami po najbardziej wrażliwym miejscu, rozprowadzając wilgoć.

- Wypnij się – rozkazałem i dałem jej klapsa w pośladek, aż skóra się zaróżowiła. Kobieta posłuchała mojego rozkazu, opierając się rękoma o umywalkę.

Rozsunąłem kciukami płatki jej kobiecości, a zaraz potem przywarłem do niej ustami. Lizałem i ssałem różowe wargi i nabrzmiałą łechtaczkę. Każdy mój ruch językiem był nagradzany kobiecymi jękami i westchnieniami. Nie trwało długo nim jej uda zaczęły drżeć, a w końcu doszła, wołając moje imię. Nie sądziłem, że aż tak mnie to usatysfakcjonuje.

Podniosłem się z klęczek i objąłem ją ramieniem, by mogła ustać na nogach. Odetchnęła głęboko kilka razy, po czym odwróciła się w moją stronę i znów mnie pocałowała.

- Do wanny, ale już – zażądała po chwili.

- Nie rozkazuj mi, kobieto – burknąłem nieco schrypniętym głosem.

- Będę, bo teraz moja kolej, by się trochę porządzić – oznajmiła i popchnęła mnie w kierunku wanny.

Chciałem się opierać, co przecież nie byłoby trudne, ale byłem ciekawy, do czego zaprowadzą jej „rządy”. Umościłem się wygodnie w wannie i zakręciłem wodę, która nadal płynęła. Kobieta uklękła w rozkroku nade mną i zaraz opadła na mojego członka, powoli przyjmując go w siebie. Jęknęła, odrzucając głowę do tyłu i zamykając powieki. Złapałem ją za brodę i zmusiłem do opuszczenia głowy.

- Otwórz oczy – nakazałem, a ona posłuchała, chociaż przed chwilą chciała rządzić. Objęła mnie ramionami i złączyła nasze usta w żarliwym, namiętnym pocałunku. Tak, z pewnością łamałem tradycje moich przodków, ale teraz mało się to dla mnie liczyło.

Kobieta zaczęła poruszać biodrami zdecydowanie, nadając własne tempo. Nasze oddechy mieszały się ze sobą. Nie pamiętam już kiedy ostatnio czerpałem tyle przyjemności ze zbliżenia.

Przeniosłem się z pocałunkami na jej szyję, zaś dłońmi objąłem jej jędrne piersi. Zaczęła się poruszać szybciej, zataczając lekkie okręgi biodrami. Zassałem skórę u podstawy jej szyi, aż został czerwony ślad. Jeśli Słabeusz to zobaczy, będzie wiedział, że kobieta nie jest już jego.

Ale nie mogłem powiedzieć, że była moja. Nie, nie mogłem dopuścić, byśmy się w to zbyt mocno zaangażowali. Chodziło jedynie o seks i nic więcej. Ale Słabiak nie będzie na niej kładł swoich brudnych łap.

Bulma pociągnęła mnie za włosy, by nakierować na siebie nasze usta. Nadal pieściłem dłońmi jej biust, ale po chwili przerwałem pocałunek i pochyliłem głowę, by chwycić nabrzmiałą brodawkę między wargi.

- Vegeta... Tak, jak dobrze – pojękiwała, ujeżdżając mnie mocno i szybko.

Sam zacząłem poruszać biodrami, rozchlapując przy tym wodę z wanny i pędząc ku spełnieniu.

- Jesteś blisko? – wydyszałem.

- T-tak – odparła z trudem.

- To dobrze – stwierdziłem, przy czym przytrzymałem jej pośladki w górze i poruszyłem się szybko kilka razy, aż doprowadziłem i siebie i ją do orgazmu.

Opadła na mnie bez sił i dobrą chwilę siedzieliśmy w wodzie, odpoczywając.

- Żyjesz? – spytałem w końcu, starając się wyswobodzić z jej objęć.

- Mhm – mruknęła nieco sennie.

Skomentowałem to ciężkim westchnieniem. Sięgnąłem po jej gąbkę i żel do mycia, po czym obmyłem pobieżnie jej ciało, a potem sam siebie. Wyszedłem z wody i znalazłem czyste ręczniki dla nas. Jeden rzuciłem jej na ramiona, a drugim wytarłem się pospiesznie. Kobieta z ociąganiem wstała i wyszła z wanny, po czym osuszyła się i obwiązała sobie ręcznik nad biustem. Zrobiła kilka kroków i skrzywiła się nieznacznie.

Zawiązałem ręcznik w pasie, po czym wziąłem kobietę na ręce i zaniosłem do łóżka. Potem podszedłem do ubrań i zacząłem bez słowa zbierać się do wyjścia. Dość zabaw na dziś. Chciałem dać jej odpocząć.

Kiedy zerknąłem na nią ostatni raz przed wyjściem, spodziewałem się, że będzie spała, lecz ona przyglądała się mi, zupełnie rozbudzona. Zaraz potem odwróciła wzrok w stronę okna. Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc zwyczajnie wyszedłem bez słowa.

niedziela, 14 sierpnia 2022

Rozdział 1. „Chciałem jedynie przez chwilę udawać, napędzić strachu tej upartej kobiecie” [+18]

Dziennik Pokładowy. Nadal tkwię na tej planecie dla słabeuszy, zwanej Ziemią. Do ataku androidów pozostaje wciąż ponad dwa i pół roku. Tylko myśl o silnych przeciwnikach motywuje mnie do działania. Tylko zdobywanie siły i mocy ma w moim życiu sens. Nie mam zamiaru stoczyć się, jak ten odpad, Yamcha, za którym ta kobieta tak szaleje. Jego rodzima planeta jest w niebezpieczeństwie, ale jego treningi polegają chyba przede wszystkim na pakowaniu się jej do łóżka. Oczywiście mam na myśli tę upartą kobietę i jej łóżko.

Zdecydowałem się zatrzymać tu tylko i wyłącznie ze względu na Pokój Grawitacyjny. Co, niestety, wiąże się z oglądaniem Słabeusza i tej kobiety, radośnie migdalących się, gdzie tylko się da. Zazwyczaj natychmiast schodzę im z drogi i szukam sobie zajęcia, by przypadkiem nie prowokować u siebie odruchu wymiotnego.

Co innego, gdy ta dwójka zaczyna skakać sobie do gardeł. To zdecydowanie ciekawszy widok. W przeciągu pół roku byłem już świadkiem trzech ich rozstań i czterech wielkich kłótni. Ostatecznie jednak po pewnym czasie zachowują się, jakby nic się nie wydarzyło i wracają do siebie.

Ludzie są dla mnie zdecydowanie zbyt skomplikowani, a przy tym to lekkomyślni ignoranci. Czasami ojciec Bulmy namawia mnie na oglądanie z nim telewizji, ale szybko mnie to męczy, bo kretynizm istot ludzkich jest dla mnie nie do zniesienia.

- Jesteś beznadziejny, Yamcha! Co ja w tobie widziałam?! Zachowujesz się jak pozer, a gdyby nie ja, byłbyś nikim! - usłyszałem wrzaski kobiety, dobiegające aż sprzed drzwi frontowych, gdy tylko wyszedłem z Pokoju Grawitacyjnego.

„Jest nikim” - pomyślałem z krzywym uśmiechem pod nosem.

- Co ja takiego zrobiłem, co? - spytał Słabeusz swoim najbardziej niewinnym głosem.

- Mi? Nic! Za to prawie wpakowałeś głowę w dekolt tej kelnerki, taki byłeś nią zainteresowany! - Głos kobiety był pełen sarkazmu.

-Byłem miły! Ty też byś czasem mogła. To że ci się okres zbliża, nie znaczy, że muszę za to obrywać - burknął oburzony.

Po chwili ciszy nastąpił trzask zamykanych z mocą drzwi.

- Jak się tu jeszcze kiedyś zjawi, to go zabiję. I to przed androidami - pomstowała Uparta Kobieta. Co za czcze obietnice! Wystarczy, że ta miernota wróci z podkulonym ogonem.

- Ej, Kobieto! - zatrzymałem ją, gdy przechodziła obok mnie. - W Pokoju Grawitacyjnym znów coś się zepsuło. Napraw to, bo nie mam gdzie trenować.

Wściekłość aż się w niej zagotowała.

- Nie jestem twoją służącą, do jasnej cholery! Myślisz, że twój Pokój i trening są najważniejsze?

Wykrzywiłem twarz pod wpływem jej wrzasków. Jeden ruch i przyparłem ją do ściany tuż przy drzwiach do Pokoju.

- Myślę, że twoja planeta i atak androidów, który nas czeka, są ważniejsze niż ten Słabeusz i jego nienasycony kutas - syknąłem, utkwiwszy w niej gniewny wzrok. - Myślę, że mogę przestać robić z siebie bohatera i obrońcę planetki pełnej odpadów.

Kobieta zadrżała niczym liść na wietrze, ale miała zacięty wyraz twarzy, jakby starała się powstrzymać przed ucieczką. Podobała mi się jej odwaga granicząca z brawurą. Dodawało jej to atrakcyjności.

Otworzyłem drzwi i wpakowałem ją do Pokoju Grawitacyjnego, nie czekając na jej sprzeciw. Zaraz też zamknąłem za nami drzwi. Dźwiękoszczelne ściany dawały gwarancję, że nikt nam nie przeszkodzi.

Chciałem ją nastraszyć, zademonstrować, że nie jestem niczyją maskotką. Pokazać, że nadal tkwi we mnie wojownik pod rozkazami Freezy. Bezwzględny i niebezpieczny. I chociaż czasy, gdy rządził mną Freeza, były dla mnie najgorszym okresem życia, to czasami brakowało mi tego, że mogłem rozładować swój gniew jak tylko chciałem. Zniszczyć planetę? Nie ma problemu. Wymordować bandę kosmitów? A jakże! Znaleźć sobie atrakcyjną i chętną kobietę, która przegoni mój gniew dobrym seksem? Tak, czasem tak.

Właściwie czemu tu, na Ziemi, nie pomyślałem o tego typu rozrywce? Przecież nawet tutaj muszą być tego rodzaju kobiety. To chyba przez te ich głupie zwyczaje i skomplikowane relacje. A zwolennikiem brania na siłę kobiecego ciała zdecydowanie nie jestem. Chociaż i tacy zdarzali się u Freezy.

Dlatego właśnie chciałem jedynie przez chwilę udawać, napędzić strachu tej Upartej Kobiecie. Pokazać do czego mogę być zdolny.

Przytrzymałem ją przed sobą, jednym ramieniem obejmując ją w pasie. W tym czasie zębami zdjąłem rękawiczkę z drugiej ręki, którą zaraz zanurzyłem pod jej sukienką, między udami.

- Wiesz, że nikt nas tu nie usłyszy, prawda? - spytałem lekko schrypniętym głosem. Cóż, nawet jeżeli miało to być udawane, nie znaczyło, że byłem obojętny na jej bliskość i kobiece kształty. Lecz tak samo jak była atrakcyjna, była też niezwykle uparta.

Chwyciłem jej pierś i masowałem mocno, a z jej ust wyrwał się zduszony jęk. Dłonią bez rękawiczki przesunąłem po materiale majtek i ze zdumieniem odkryłem wilgotny ślad. Ta kobieta była piekielnie napalona. Przyjrzałem się jej twarzy. Przymknęła powieki i rozchyliła usta, a jej oddech stał się ciężki i nierówny.

Przycisnąłem ją mocniej do moich bioder, by poczuła na pośladkach twardniejącą szybko wypukłość. Miałem ją tylko nastraszyć, ale w tej sytuacji zmieniłem zdanie. Pozbyłem się drugiej rękawiczki i gwałtownym ruchem zsunąłem górę sukienki wraz ze stanikiem, a pełne piersi kobiety wyskoczyły na zewnątrz. Ująłem je w dłonie, masując i ściskając sutki, które nabrzmiały pod moimi palcami. Kobieta sięgnęła ręką za siebie i odszukała mój członek, który sprawnie uwolniła ze spodni.

- Vegeta - jęknęła zerkając na mnie przez ramię.

- Nie takiej reakcji się spodziewałem, ale nie narzekam - mruknąłem. Nadal miałem lekko schrypnięty głos spowodowany falą pożądania, które mną zawładnęło. - Podoba ci się, gdy ktoś wzbudza w tobie strach?

Zaśmiała się krótko. Jej dłoń przesuwała się systematycznie po moim penisie.

- Nie bałam się - wydyszała, kiedy ja zsunąłem jej majtki i pieściłem kobiecość. - Pomyślałam tylko, że z bliska jesteś o wiele przystojniejszy.

Na chwilę odebrało mi to mowę, ale jęknąłem niespodziewanie, gdy dłoń kobiety zacisnęła się na mnie.

- Szybciej - wyrzuciła z siebie, po czym podeszła dwa kroki do kolumny na środku pokoju, o którą oparła się, wypinając przy tym kusząco. - Chcę cię poczuć, Vegeta.

Nie musiała mi powtarzać dwa razy. Dopadłem do niej i zadarłem sukienkę do góry, a po chwili ująłem w dłoń męskość i zanurzyłem się w ciepłe i ciasne wnętrze kobiety. Jęknęliśmy oboje, lecz ja natychmiast zacisnąłem zęby, by nie wydać z siebie kolejnego odgłosu. Nie chciałem, by wiedziała, że doprowadza mnie do takiego stanu.

Zacząłem się w niej poruszać szybko i mocno, przytrzymując ręką jej biodro. Wolną dłoń zacisnąłem na jej piersi, co wywołało u niej kolejny jęk.

- Ach, Vegeta! - słowa kobiety mieszały się z odgłosami naszych ciał zderzających się o siebie. Obróciła tułów w moją stronę i objęła mnie ramieniem za szyję, a palce wczepiła mi we włosy, pociągając za nie co chwilę. - Tak... tak, mocniej...

Mocniej? Ona chyba nie wiedziała, ile kontroli wkładałem w to, by nie zrobić jej krzywdy.

Pochyliłem się i otoczyłem ustami jej sutek, ssąc go i lekko przygryzając. Kobieta z trudem łapała powietrze, głośnymi jękami manifestując swoją rozkosz. Czułem, że jest już bliska spełnienia.

- Szybciej! - zażądała, odrzucając głowę do tyłu.

Odsunąłem się od niej nieznacznie, wyplątując z jej uścisku, po czym zacisnąłem zęby na jej ramieniu. Gdy się cofnąłem, na skórze widniał czerwony ślad.

- Nie rozkazuj mi, Kobieto! - warknąłem na nią, ale zwiększyłem tempo, obie dłonie kładąc na jej biodrach. Nasze ciężkie oddechy na chwilę zlały się w jedno.

Kiedy byłem o krok od orgazmu, poczułem jak jej wnętrze zaciska się na mnie rytmicznie. To pchnęło mnie do własnego spełnienia. Zza moich zaciśniętych zębów wyrwało się coś pomiędzy jękiem, a westchnieniem, jednak zostało zagłuszone przez przeciągły okrzyk Bulmy.

Wyszedłem z niej wciąż na pół twardy. Dałem sobie chwilę na wyrównanie oddechu, a potem powiedziałem pierwszą rzecz, jaka przyszła mi na myśl:

- Widzę, że nie ma dla ciebie różnicy, czy to ja, czy ten Słabiak, Yamcha. Zadowala cię każdy, byle by miał kutasa.

Mój głos był chłodny i opanowany jak zawsze. Tak było dobrze. Żadnych emocji, żadnego spoufalania się. Ufać mogę jedynie sobie. Kropka.

Kobieta odwróciła się powoli, a jej wzrok przebił chłodem moje słowa. Sukienkę nadal miała zsuniętą poniżej piersi, a majtki zaczepione o kostkę. Po udach ściekały jej pozostałości naszych orgazmów. Ale nie wyglądała na bezbronną i wykorzystaną. Przypominała raczej bogini zemsty.

- Wynoś się stąd - zażądała z mocą.

- A jak nie, to co? - spytałem i splotłem ramiona na torsie w nonszalanckim geście.

Pokazała palcem na podłogę.

- To jest mój dom, mój Pokój Grawitacyjny i mój sprzęt. Z uprzejmości użyczyłam ci go, byś mógł trenować. A teraz każę ci się wynosić, bo cholernie mocno nadużyłeś mojej gościnności. Wynocha, już!

Wytrzymałem jej spojrzenie przez kilka sekund, lecz ostatecznie prychnąłem zdegustowany, poprawiłem spodnie i opuściłem Pokój. Nie odszedłem daleko, zatrzymałem się kilka metrów dalej od drzwi i oparłem o ścianę, by przemyśleć moją sytuację.

Najpierw potrzebowałem zimnego prysznicu, potem zaś musiałem zabrać się stąd i znaleźć sobie miejsce do trenowania poza Capsule Corp. Nie potrzebna mi ta Uparta Kobieta.

W moje rozmyślania wkradł się dziwny dźwięk. Coś na kształt rannego zwierzęcia walczącego o oddech i wyjącego z bólu. Zerknąłem w stronę niedomkniętych drzwi Pokoju Grawitacyjnego, a wtedy zrozumiałem, co słyszę. To był płacz.

Natychmiast oddaliłem się stamtąd. Nie mogłem pozwolić, by niewieście łzy mnie zmiękczyły. Zaraz jednak dotarło do mnie, że Bulma nie rozpłakała się w mojej obecności. Dopiero gdy wyszedłem i zostawiłem ją samą.

Była silna. Z pewnością uda się jej poradzić sobie z emocjami. Ja tymczasem musiałem skupić się na treningu.

Po zimnym jak lodowa planeta Imar prysznicu oraz zapanowaniu nad potrzebami własnego ciała, ubrałem się i ruszyłem do wyjścia. Potrzebny mi był statek, który kobieta przechowywała w garażu.

Nim udało mi się dotrzeć do celu, zatrzymała mnie matka Bulmy.

- A dokąd to się wybierasz o tej porze, mój drogi? - spytała tym swoim przesłodzonym głosem.

- Wyjeżdżam. Nie mogę tu zostać - poinformowałem ją beznamiętnie.

- Ależ, mój drogi! Teraz? Przynajmniej zostań na kolacji i poczekaj do rana. - Jej głos wszedł na te błagalne, prawie płaczliwe tony, jak zwykle, gdy chciała coś na kimś wymusić.

Westchnąłem cierpiętniczo.

- Niech będzie.

Nie jestem głupi. Nie odmówię jedzenia i spania.

- To chodź do jadalni - ośmieliła się mi rozkazywać, a ja nawet nie miałem czasu, by jej na to odpowiedzieć, bo ujęła mnie pod ramię i poprowadziła do stołu.

Minął jakiś dobry kwadrans, gdy Bulma dołączyła do reszty przy kolacji. Nadal zapychałem się jedzeniem, by nie dać nic po sobie poznać. Zauważyłem jednak jak wygląda. Miała zaczerwienione oczy, a do tego przebrała się w golf, którym zakryła ślad na ramieniu.

- O rety, kochanie, przeziębiłaś się? - spytała zatroskana matka.

- Nie - burknęła w odpowiedzi i usiadła naprzeciw mnie obok swojego ojca. - To wina facetów. Wszyscy są totalnymi śmieciami. Z wyjątkiem ciebie, tatku. Ty jesteś cudowny jak zawsze. - Przytuliła się do ojca i dopiero po tej demonstracji zabrała się do kolacji.

- Skończyłem - oznajmiłem nagle i wstałem od stołu. Nie mogłem dłużej tam zostać.

- Och, Vegeta, mój drogi. Ty chyba też nienajlepiej się czujesz. Zwykle jesz więcej - stwierdziła matka Bulmy i podniosła na mnie rękę. Co ona? Chciała mnie uderzyć? Zablokowałem ją natychmiast, przytrzymując jej nadgarstek nad moją głową. Spojrzałem na nią nieufnie spod zmarszczonych brwi. - Rety, wybacz, mój drogi. Nie miałam nic złego na myśli. - Cofnęła szybko rękę. - Chciałam sprawdzić, czy nie masz gorączki.

- Nic mi nie jest - odparłem przez zaciśnięte zęby i wyszedłem z jadalni.

Miałem w planach odnalezienie statku i opuszczenie tej marnej planety na długi czas. Odłożyłem to jednak do następnego dnia. Musiałem zregenerować siły. Gdy tylko położyłem głowę na poduszce, już spałem.



Obudził mnie odgłos dłoni uderzającej o policzek. Usiadłem na łóżku, oddychając z trudem, oblany zimnym potem. To znów te sny. Całe szczęście, że niewiele z nich pamiętałem. Wiedziałem tylko, że jest w nich Freeza, krew i brutalność. A także Kakarot, który zawsze jest o krok przede mną.

Wstałem z łóżka i wyszedłem nagi na balkon. Była pełnia. To dlatego nawiedzały mnie te koszmary. Nawet bez ogona odczuwałem oddziaływanie księżyca. Oparłem się o barierkę i wpatrywałem w ten lśniący, srebrny talerz, powoli się uspokajając.

Instynktownie wyczułem, że ktoś mi się przygląda, więc odwróciłem głowę. Bulma stała na sąsiednim balkonie i wdychała dym z tych swoich śmierdzących suszonych liści owiniętych w papierek. Nie rozumiałem, co w tym przyjemnego.

Spojrzenie, którym mnie obdarzyła, nie wyrażało niczego. Chwilę później zgasiła niedopałek i wróciła do pokoju. Stałem tam jeszcze długą chwilę, nim wróciłem do łóżka.

Rano wstałem i ubrałem się, po czym wyszedłem z pokoju z mocnym postanowieniem, że nikt z Ziemi nie ujrzy mnie przez bardzo długi czas. Zatrzymałem się jednak przed Pokojem Grawitacyjnym. Drzwi były otwarte, a w środku stary Briefs majstrował przy urządzeniach.

- Dlaczego to naprawiasz? - spytałem bez wstępów.

- Cóż, to proste. Zepsuło się, to naprawiam - oznajmił Briefs, spoglądając na mnie znad okularów.

- Tak, ale... - Ludzie z tej planety uwielbiali wystawiać moją cierpliwość na próbę. - Dlaczego? Skąd wiedziałeś, że się zepsuło?

- A, Bulma mi powiedziała. Ona chyba od wczoraj źle się czuje, bo poprosiła mnie o naprawę - wyjaśnił.

- T-to kiedy będzie gotowe? - spytałem nieco zbity z tropu.

Nie rozumiem ludzi. Ledwie wczoraj ta Uparta Kobieta była na mnie wściekła.

- Za kilka godzin. Dam ci znać, kiedy skończę - oznajmił ojciec Bulmy.

Kiwnąłem głową i odszedłem. Wiedziałem, że na gonitwę myśli w mojej głowie odpowiednie będzie tylko jedno - bieganie do utraty tchu.

Rozdział 3. ,,Dziękuję, że przybyłeś w samą porę"

Od pewnego czasu moje życie nabrało monotonii. Mój dzień obraca się wokół jedzenia, spania, treningu, a okazjonalnie także bzykania Bulmy. ...