poniedziałek, 28 marca 2022

Rozdział 1

 

Levy McGarden krążyła niespokojnie przed drzwiami do sali w szpitalu, za którymi ekipa lekarzy starała się poskładać w całość pewnego niezwykle upartego Smoczego Zabójcę.

,,Dlaczego on wszystko musi robić po swojemu?" - narzekała w myślach, po raz kolejny mijając stojącą we wnęce korytarza doniczkę z paprocią, której większość listków było uschnięte. Korytarz bił w oczy sterylną bielą, a dookoła unosił się zapach środków antyseptycznych i choroby, czyli nieodzowny element każdego szpitala.

Minęło już cztery miesiące od rozwiązania gildii i teraz ona, Gajeel i Lily pracowali w Radzie Magicznej. Na brak zajęć nie mogli narzekać, choć cała trójka polubiła swoją pracę. Oczywiście tęsknili za gildią, za mistrzem i resztą osób, o których nie mieli bladego pojęcia, gdzie teraz się znajdowali, co robili ani nawet czy wszystko u nich w porządku. Rozwiązanie gildii było dla nich wielkim szokiem, ale musieli się w końcu pozbierać i zaakceptować to, co przyniósł im los.

- Levy, nie martw się. Nic mu nie będzie - próbował ją uspokoić Exceed. Po raz kolejny.

- Skąd możesz mieć taką pewność? - naskoczyła na niego zatrzymując się gwałtownie i posyłając mu wrogie spojrzenie.

- Bo to Gajeel - odparł jakby to miało wiele wyjaśnić. - On się wykaraska z największego bagna, więc z tego też wyjdzie.

Niebiesko-włosa zacisnęła usta w wąską linijkę i powróciła do swojej wędrówki przez korytarz. Od okna na końcu do drzwi, którymi wchodziło się na oddział intensywnej terapii. I znów, od nowa wytyczając ten sam szlak po raz kolejny.

- Dlaczego on w ogóle tak bezmyślnie zaryzykował i sam udał się na tą misję? - spytała zatrzymując się przed Exceedem. - Byłeś tam wtedy, musiałeś wiedzieć, co planuje. Dlaczego go nie powstrzymałeś?

Lily pokręcił głową w odpowiedzi.

- O niczym mi nie powiedział. Nikomu nie powiedział. Zniknął przez nikogo niezauważony i sam poszedł walczyć z tym magiem, choć dobrze wiedział, że nie jest on łatwym przeciwnikiem i Rada już długo miała z nim problemy - wyjaśnił. - Poradzenie sobie z jego bratem to była pestka w porównaniu z nim. W dodatku udało mu się przejąć kontrolę nad tym całym narkotykowym interesem i pewnie teraz jeszcze kombinuje jak wydostać brata z pudła.

- Gajeel to idiota - wyrzuciła z siebie McGarden wznosząc oczy pod sufit. - Jeśli wyjdzie z tego cało… to go zabiję - zapowiedziała.

Lily zachichotał cicho, lecz nie skomentował tego w żaden sposób. Nie zdążył, ponieważ drzwi do sali otworzyły się powoli, a na zewnątrz wyszedł lekarz ubrany w zielony fartuch, na którym widniały niepokojące czerwone ślady. Lily zerwał się na równe nogi, a Levy przestąpiła w miejscu kilka kroków.

- Co z nim? - zapytała cicho dziewczyna, starając się, by głos nie drżał jej tak mocno.

- Sytuacja została opanowana. Jego stan jest stabilny. Pan Redfox doznał obrażeń całego ciała, ale przede wszystkim głowy. Jednakże miał niebywałe szczęście, gdyż nie okazały się one na tyle poważne, by zagrozić jego życiu lub spowodować trwałe zmiany.

Zarówno Lily, jak i Levy odetchnęli z ulgą.

- Tak, szczęścia to on ma aż zanadto. Gorzej z rozumem - odezwała się w końcu niebiesko-włosa.

- Kiedy będziemy go mogli zobaczyć? - spytał Exceed.

- O ile nie wystąpią żadne komplikacje, to jutro, kiedy już zostanie przeniesiony z OIOMu. Na razie pan Redfox pozostaje w śpiączce…

- To znaczy kiedy się z niej wybudzi? - spytała Levy powoli.

Doktor zwlekał z odpowiedzią.

- Nawet my tego nie wiemy. To zależy tylko i wyłącznie od pana Redfoxa. Ale proszę być dobrej myśli.


Pierwsze co dotarło do jego świadomości, to dźwięki. Lekko przytłumione odgłosy ludzkich kroków dochodzące jakby zza drzwi. Gdzieś dalej, za jego głową przebijał się śpiew ptaków. Słyszał również miarowe kapanie kropel wody. Ten dźwięk był potwornie irytujący. Ale nie tak bardzo jak powtarzający się co kilka sekund pisk, przypominający odgłosy jakiejś aparatury.
Do dźwięków dołączyły zapachy i to wcale nie przyjemne. Wszędzie jakieś środki dezynfekcyjne, środki czystości i kto wie, czego jeszcze środki. Prawdopodobnie był to środek jakiegoś koszmaru.

Wreszcie kojarząc wszystkie fakty, do świadomości czarnowłosego dotarło gdzie jest.

Szpital.

W końcu zdobył się na to by otworzyć oczy. Uchylił powieki, czekając aż jego wzrok przyzwyczai się do jasności. Jednak coś było nie tak. Otaczała go nieprzenikniona ciemność, a przecież był pewien, że otworzył oczy. I był pewien, że jest dzień. Zresztą jego wyostrzone zmysły pozwalały mu widzieć doskonale nawet nocą.

A jednak dalej widział tylko czerń, nieprzeniknioną i gęstą, że można ją było kroić nożem.

- Co jest, do cholery? - spytał schrypniętym głosem.

Usłyszał, że ktoś obok niego raptownie wciąga powietrze, a zaraz potem poczuł ciepły dotyk na swojej dłoni.

- Gajeel - wypowiedział jego imię głos, który wszędzie mógł rozpoznać. - Nareszcie się obudziłeś.

Dobrze się czujesz? - spytała z troską Levy, gdyż to do niej należał ten właśnie głos.

- Coś jakby wielki pies pogryzł mnie, a potem wypluł - stwierdził krzywiąc się nieznacznie. - No i tak jakby nic nie widzę - dodał niby mimochodem, mrugając przy tym powiekami, jakby to miało coś pomóc.

- Co takiego?! - Levy niemal pisnęła zrywając się z miejsca. - Poczekaj chwilę. Pójdę po doktora - dodała nieco spanikowanym głosem.

- Pewnie. Nigdzie się nie wybieram - odparł z krzywym uśmiechem, jednak kiedy wyszła, zamknął oczy i zacisnął mocno zęby. - Cholera - warknął do siebie.

Po chwili Levy wróciła razem z lekarzem, który zaczął badać Gajeela na wszelkie możliwe sposoby. Smoczy Zabójca czuł, że ten świeci mu latarką w oczy - usłyszał charakterystyczne klikanie włącznika - lecz nawet to nie rozjaśniło ciemności panującej wokół niego.

Gdy badanie dobiegło końca doktor razem z Levy wyszedł na korytarz, by tam przeprowadzić rozmowę z dala od najbardziej tą sprawą zainteresowanego. Nie przeszkadzało mu to jednak, ponieważ słyszał doskonale każde ich słowo nawet zza drzwi.

- To prawdopodobnie tylko krótkotrwała utrata wzroku, która została spowodowana przez uraz głowy - stwierdził lekarz uspokajającym tonem.

- To znaczy, że Gajeel odzyska wzrok? - spytała cicho niebiesko-włosa. - Ale zapewne nie może pan powiedzieć, kiedy to nastąpi?

Nastąpiła chwila ciszy.

- To zależy tylko i wyłącznie od pana Redfoxa. Od jego silnej woli. Ale też od otoczenia w jakim będzie przebywał. Jeśli pani czy też inne bliskie mu osoby dadzą mu odpowiednią opiekę i wsparcie, wtedy z pewnością jego rekonwalescencja przebiegnie szybciej - odparł ze spokojem.

Gajeel usłyszał jak dziewczyna odetchnęła głęboko z ulgą.

- Dziękuję panu bardzo. Na pewno wszyscy postaramy się, by Gajeel jak najszybciej wrócił do zdrowia.

Chwilę później drzwi się otworzyły i Levy weszła do środka, podeszła do jego łóżka i usiadła obok.

- Rozmawiałam z lekarzem…

- Wiem - przerwał jej. - Oślepłem, ale całe szczęście nie ogłuchłem - stwierdził sucho.

Levy westchnęła, jakby miała do czynienia z małym dzieckiem.

- Nie martw się. Wiem, że czujesz się z tym nieswojo, ale słyszałeś. co mówił doktor. To jest tylko przejściowe.

Znów poczuł jej ciepły dotyk na swojej dłoni. Zawsze działał na niego kojąco i powodował, że całe zdenerwowanie znikało jak ręką odjął.

Teraz jednak nie przynosiło żadnego skutku.

- Mogłabyś zostawić mnie samego? - spytał w końcu.

Ciepło jej dłoni natychmiast zniknęło, zastąpione przez nieprzyjemny chłód.

- Och, tak… jasne… Jak chcesz - odparła po chwili. - Może jesteś głodny, co? Chcesz trochę żelaza? Na pewno szybciej odzyskasz siły jeśli je zjesz - stwierdziła nieco przemądrzałym tonem. Zaraz też na kolanach Gajeela pojawiło się coś ciężkiego. - T-to ja wpadnę później z Lily'm - dodała nim wyszła z sali.

Gdy drzwi się za nią zamknęły, Smoczy Zabójca odetchnął ciężko. Po chwili przesunął ręką po pościeli aż natrafił na znajomy kształt pod palcami. Zimny i gładki metal lekko chłodził jego skórę. Przejechał po konturze każdej z liter. I - R - O -

Na chwilę zatrzymał się na przedostatniej literze i zjechał do środka. Jak zwykle nie był to zwyczajny okrąg, który powinien się tam znajdować. Kształt ten przypominał dwa półkola umieszczone obok siebie i zwieńczone u dołu spiczastym końcem.

Choć był to niezwykle pretensjonalny sposób wyrażania uczuć, to jednak ten prosty symbol sam w sobie dawał mu sił i mobilizował go do działania. Jak bardzo on chciał go teraz zobaczyć.

Jak bardzo chciał móc zobaczyć twarz Levy…



1 komentarz:

  1. Urocze! * ^ *
    Idealne odwzorowanie charakteru Gajeel'a, który nie potrafi okazywać uczuć tak, jakby chciał. Ale Levy na pewno mu to wybaczy i dobrze się nim zaopiekuje <3
    Zapraszam do siebie : https://unravel--freedom.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Z góry dziękuję za wszystkie komentarze.
Nie ważne czy miłe czy też nie.
Dzięki temu wiem, że ktoś to czyta i mu się podoba (lub nie).

Rozdział 3. ,,Dziękuję, że przybyłeś w samą porę"

Od pewnego czasu moje życie nabrało monotonii. Mój dzień obraca się wokół jedzenia, spania, treningu, a okazjonalnie także bzykania Bulmy. ...